Piątek.
Godzina 16.00. Gromadzimy się wszyscy stopniowo na chacie u mojego chłopaka. Zwichrowana Foka i narcystyczny Edek są już na miejscu. Idzie w ruch półtora litra wina. Boski samogon wiśniowy.
Godzina 17.00. Wszyscy czworo uwaleni winem.
Godzina 18.00. Czas ruszyć dupy i konstruktywnie zaplanować dalszą część wieczoru. Biorąc pod uwagę, że nikt z nas już konstruktywnie nie myśli, nie jest to rzecz prosta.
Godzina 18.30. Wpada do nas Pstryku z trzeżwym jeszcze umysłem i podsuwa jakże wspaniałą idee urządzenia grilla.
Godzina 19.00. Przemierzamy chyba hektar osiedla, poczym okazuje się, że nie mamy rozpałki. Ale za to Bolo dostarcza nam kolejne wino. Problem rozpałki chwilowo nie wydaje się być istotny. Euforia wywołana przybyciem wina udziela się każdemu.
Godzina 20.00. Wino się skończyło, a problem rozpałki jednak powrócił.
Godzina 20.15. Najebany Pstryku wpada na fantastyczny pomysł, rozpalenia grilla benzyną! Podczas wprowadzania owego pomysłu w życie, prawie podpalamy siebie i sąsiadujące budynki.
Godzina 20.30. Największy frajer z nas wszystkich czyli narcystyczny Edek, wyrusza z misją kupna alkoholu do pobliskiej stacji benzynowej. Patrząc na jego banie nikt nie jest do końca pewny czy wogóle tam trafi, a co dopiero wróci...
Godzina 21.00. Nie doceniliśmy Edka. Wrócił jako bohater.
Godzina 22.00. Wszyscy wpierdalają jak małpa kit benzynowe kiełbaski. Było mi niedobrze na sam zapach, ale miałam już takie gastro i taką banię, że zeżarłam aż trzy.
Godzina 23.00. Wszyscy się kochamy, każdy jest swoim najlepszym przyjacielem, a rozmowy młodych ludzi po dwudziestce o emeryturach i ZUS-ie, dają mi do zrozumienia, że chyba czas już kończyć impreze...

jakos nic mi do glowy nie przychodzi..........moze innym razem :-)